listopada 27, 2011

listopada 27, 2011

Wegańskie Cantucci

Wegańskie Cantucci

Nie można pracować cały czas! W nocy zebrałam się do pieczenia. Ale to nic nie znaczy. I tak jestem straszną nudziarą. Zamiast, jak normalny człowiek, iść gdzieś w sobotę napić się, potańczyć, pogadać z ludźmi, to siedzę w domu pracuję, a o północy piekę. Myślę, że nie jeden/a znalazł/a by w tym jakieś ostre  zaburzenia.
Znalazłam 3 przepisy, które chciałam zweganic i wykorzystać, ale długo nie mogłam się zdecydować. W końcu zaczęłam szperać na Blogu M. I znalazłam przepis na Cantucci.  Wyglądają obłędnie prawda? Coś mnie urzekło bo nie wyglądają na skomplikowane do upieczenia, nie są lansowymi kolorowymi muffinami, którymi teraz zachwyca się świat, a jednak wyglądają (i są) prze apetyczne.
A że to nie jest przepis wegański zależało trochę kombinować i/lub znaleźć przepis już zweganiony. Czasem moje lenistwo opłaca, bowiem zaczęłam w ramach pomocy szperać w necie natrafiłam na chyba najpiękniejszy blog na świecie! http://www.veganriot.it/
Obłęd w ciapki! nie dość, że kuchnia wegańska to jeszcze typowo włoska! Dla mnie nie ma lepszego połączenia, bo włoską kuchnie uwielbiam i wszystko co wegańskie i jadalne z Włoch też uwielbiam i uwielbiam włoskie słońce i wino i już więcej  nie piszę bo Ania jak to zobaczy zacznie się śmiać :P
Pieczenie w nocy  ma swój jednak mały, maluteńki minus..znowu nie wiem gdzie posiałam kartkę z przepisem..Mam!


  • 500g przesianej przez sitko mąki
  • 200g cukru
  • opakowanie  "łysych" :P migdałów  (około 70-100 g) 
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej  lub zmielonego lnu ja użyłam mąki ziemniaczanej
  • 3/4 szklanki mleka sojowego lub innego roślinnego
  • 1/4 szklanki oleju
  • łyżka ekstraktu z wanilii
  • łyżka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • Myślę ze idealnie było by jeszcze dodać co ciasto z 2 łyżki amarett ale niestety nie miałam :(

Do przesianej mąki dodałam cukier, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, proszek do pieczenia i sól. Wymieszałam suche składniki. Następnie dolałam mleka i zaczęłam wyrabiać ciasto. Kiedy składniki się połączą, dodałam olej i ekstrakt z wanilii. Znowu chwilę wyrabiałam ciasto, aż stanie się dość jednorodne i już na ostatecznym końcu dodałam migdały. Przedtem trochę przy nich jojcyłam, bo lepiej je posiekać. Ja porozdzielałam je na połówki. Znowu trzeba się chwilę pomęczyć z ciastem. Dzielę ciasto na dwie części i formuje z nich bochenki o szerokości około 5cm. Układam na blaszce wyłożonej papierem do pieczeni.
Wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i piekę 40-50 minut.

Następnie wyciągam bochenki i czekam, aż trochę ostygną w tym czasie można potańczyć lub wrócić do pracy.
Bochenki kroję na ukośne plastry. Układam je na blaszkę i piekę  po 10 min z każdej strony.
Można pomyśleć, że nic specjalnego ale do kawy na prawdę są wyborne !  


Piosenka do potańczenia:


listopada 26, 2011

listopada 26, 2011

Tofu marynowane w sosie sojowym z imbirem i czosnkiem + puree z fasoli

Tofu marynowane w sosie sojowym z imbirem i czosnkiem + puree z fasoli

O życie życie. O ile byłoby piękniejsze jakby tydzień miał 10 dni, jakby między sobotą i niedzielą wcisnąć jeszcze dwa; posobotę i przedniedzielę. Ohhh ohhhh.... Miałabym w tedy dwa dni na pieczenie i spanie!
Pogoda mi trochę doskwiera. Zrobiło się nieprzyjemnie zimno. Słońce gdzieś się schowało i nie chce wyjść, głupie czy co.
Chcę dziś w nocy coś upiec, mam już parę pomysłów, ale zobaczę jak to wszystko sie dziś potoczy. W sumie powinnam animować. Skończyłam niedawno sprzątać. Wypiłam przy tym już 2 kieliszki wina i jak na razie do roboty mi daaleko.
Musze stwierdzić, na czas obecny, wyższość win gruzińskich nad włoskimi. Jak kocham tę ciężkość wytrawnych win włoskich, po których dostaję najnormalniej gęsiej skórki i wytrząsów tak ostatnio zakupiłam z ciekawości wino gruzińskie. Również wytrawne, mooocno czerwone, ale już nie TAK ciężkie, bardzo aromatyczne i ideeaaalne to tofu marynowanego w ciemnym sosie sojowym.
Już myślę o sezonie grillowym! Nie będę się rozpisywać na temat win, bo się na tym średnio znam. Zgooglujcie sobie wina gruzińskie bo warto ;)
Właściwie nie wiem z czym mogłabym się dziś wynaturzyć, więc może od razu przejdę do przepisu.

Potrzebowałam:
  • kostkę tofu naturalnego, po pół kostki na osobę
  • sos sojowy ciemny
  • świeży imbir
  • ząbek czosnku
  • oliwę
  • sól


  • 2 szklanki białej fasoli
  • natkę świeżej pietruszki
  • 2 łyżki suszonej cebuli
  • sól, pieprz
  • ząbek czosnku
  • szczyptę brązowego cukru


Fasolę zalałam wodą i odstawiłam na noc do napęcznienia.
Następnie ugotowałam ją. Musi być miękka.


Tofu przekroiłam na pół, a następnie każdą połówkę przekroiłam na 3 kwadratowe  plastry. Lekko je nacięłam. Do marynaty potrzebne są około: 2 łyżek sosu sojowego ciemnego, zgnieciony ząbek czosnku, pół łyżeczki startego świeżego imbiru, sól,  i oliwa (ok 1/5 szklanki) Wszystko mieszam dokładnie i wrzucam do  marynaty plastry tofu. Trzeba je trochę poprzewracać w marynacie by pokryła je z wszystkich stron. Odstawiłam tofu na 2 godziny.
Kiedy fasola się ugotuje czekamy trochę aż ostygnie. Odlałam nadmiar wody. Dodałam do fasoli garść suszonej cebuli, szczyptę soli, pieprzu i cukru. Posiekałam świeżą pietruszkę i również dodałam do fasoli. Teraz wystarczy wszystkie składniki zmiksować przy pomocy blendera na puree. Gotowe puree dałam z powrotem na kuchenkę i podgrzewałam chwilę by było ciepłe przy podawaniu.

Rozgrzałam moją cudowną patelnie grillową i wrzuciłam na nią plastry tofu. Przed wrzuceniem można je lekko otrzepać z nadmiaru oliwy.
Smażyłam z obu stron. Podałam tofu z puree z fasoli i plastrami pomidora.



A dzisiejszy dzień i miły etap sprzątania ufundował nam :


I jeszcze link dla tych które mają fioła na punkcie ślicznych butów, ale w których nie koniecznie chciałby chodzić:
Proszę nabrać powietrza i kliknąć w zdjęcie

listopada 18, 2011

listopada 18, 2011

Lubie Zielone zupy

Lubie Zielone zupy

Turbo szybki przepis i tuurbo szybka notka. Taka w ramach przerwy w roboleniu. Z ręką na sercu powiem, że robię zdjęcia ,jem dużo, aż zaaaa dużo, ale czasu na blogowanie brakuje. Wiem powtarzam się, ostro tłumaczę się za każdym razem jak otwieram nowy post i piszę .
Jutro na pewno zrobię coś przezajebistego i wrzucę podzielę się przepisem bowiem...kupiliśmy patelnie grillowaną! ye ye  ye ye yeee!!
Nie mogę się doczekać i już kombinuje nad jakimś seitanem

Dziś miałam wyborne śniadanie. Grubiasty omlet warzywny, ale właśnie obczaiłam ze zdjęcia są totalnie do kitu. Wiec nici z omletu, ale nadrobię to.
Dlatego wrzucę przepis który wykonałam jakoś w tygodniu w pośpiechu. Ale wyszło super smacznie.
Zrobiłam zupę brokułową. Mega szybko się ją robi. Jakoś tak wleciałam do domu,potem do kuchni obczaiłam brokuł i wyszła zielona zupa. Uwielbiam zielone zupy!
A gorące zupy o ładnym kolorze to coś najlepszego na zbliżające się, okrutne zimne dni. Jeszcze chwila i spadnie białe gówno. Będzie plucha,szron, śliskie ulice, ziąb...już o 15 robi się ciemno...człowiek nie zdązy sie porządnie rozbudzić, a już jest noc! No jakaś masakra! I co rok przezywam to tak samo ciężko jakbym przeżywała to po raz pierwszy.

Potrzebne są:
brokuł
dwie małe cebule
sos sojowy
 pieprz ziołowy,
2 ząbki czosnku
woda.
cytryna

Brokuł umyłam i rozdzieliłam na mniejsze różyczki. Wrzuciłam do garnka. Cebulę obrałam i pokroiłam w kostkę. Bez wcześniejszego blanszowania dorzuciłam taką surowa do brokuła. Zalałam wszystko wodą, tak by przykryła warzywo. Wycisnęłam około łyżki soku z cytryny i dodałam do zupy.
Kiedy woda zaczęła wrzeć dodałam sosu sojowego, nie dużo ok łyżkę, szczyptę pieprzu ziołowego i 2 ząbki zgniecionego czosnku. Następnie pogotowałam zupę około 5-10 minut aż brokuł trochę zmięknie.
Odstawiłam do wystygnięcia, ze względów bezpieczeństwa. wrzątek w oku albo na bluzce to średnio zabawowa sprawa.
Następnie odlałam około szklanki wywaru. Resztę zmiksowałam na krem. Jeśli zupa jest za gęsta dolewam wywaru którego wcześniej odlałam :) Jeśli jest taka potrzeba dodaję soli.
Posypałam zupę tak dla ozdoby mlekiem sojowym w proszku. Można w ogóle wpakować do zupy około łyżki mleka sojowego w prożku, tak dla słodyczy.


 I jeszcze zrobię okrutną reklamę!
Wolną chwilą proszę o głos na mój plakacik ;) Baaaaardzo proszęęęęęę 
(nie ma jakiejś szczególnej reklamy, po prostu mnie wydrukują ;) )





 A teraz słuchawki na uszy i wracam czym prędzej do robolenia animacji ;)

I dwie piosenki <3 <3










listopada 12, 2011

listopada 12, 2011

Pieczony bakłażan z sosem śliwkowym

Pieczony bakłażan z sosem śliwkowym

Oj no dawno mnie tu nie było. Znaczy bywam codziennie, obczajam nałogowo statystyki i komentarze ;) Ale żeby już notkę wrzucić to czasu w tygodniu totalnie brak!
Nic nie zamieszczałam nawet w zeszły weekend, bowiem byłam w Warszawie. A że jestem z Krakowa i do Warszawy to mi jakoś nie po drodze, była to nie lada wycieczka. Muszę napisać, że miło zaskoczona byłam podrożą ekspresem . Sikowata kawka w cenie biletu, lekko przegięty konduktor zwracający się do podróżnych "kochani" i opowiadający absurdalnie głupie kawały, parę przystanków w krzakach i włączone ogrzewanie pomimo ciepłej pogody. Epicko!
W sumie w ogóle nie chodziłam po osławionych warszawskich wegańskich miejscówkach. Jakoś nie było czasu i musiałam się zadowolić domowym gotowaniem na szybko. Ale nie mam się w sumie czym pochwalić.
Dziś nadrabiam blogowanie. Wrzucam przepis na bakłażana, którego bardzo dawno nie jadałam. Przysięgam chyba z pół roku jak nie dłużej. Tak sobie przypomniałam jego smak  jak byłam ostatnio na laanczu w krakowskiej 'Karmie'.
Ludzie polecam ten bar. Reklamuje się jako wegetariańsko-wegański. Menu wegańskie mają baaardzo słabe bo małe. Trochę, jest drogo, ale zupę krem  marchewkową podają ge-nia-lną.
Chociaż cokolwiek by tam nie gotowali, to i tak nic nie pobije ich kawy! naprawdę! jeśli tylko ma się czas, ochotę na kawę i szczęście ( bo to jest potrzebne 'Karma' jest dość mała i nie zawsze znajdzie się wolne miejsce ) to tylko do Karmy.  Oczywiście podają kawę na wynos , ale każdy/każda wie, że kawa najlepiej smakuje z filiżanki.
Ostatnio pożarłyśmy tam pizzetki i właśnie były z bakłażanem, to tez sobie o nim przypomniałam.
Bakłażana wtranżoliłam dziś z sosem śliwkowym. Można go też nazwać chutny'em. Ważne, że jest słodki i idealnie pasuje do gorzkawego bakłażana. :)

Potrzebowałam:
  •  bakłażana
  • oliwę
  • 2 ząbki czosnku
  • oregano
  • sos sojowy
  • sól

sos

  • 2 cebule
  • 2 małe pomidory
  • około 5 łyżek powideł śliwkowych
  • sól, pieprz ziołowy, 
  • świeży imbir



Zanim zabrałam się do porządnego gotowania, umyłam bakłażana, pokroiłam go na talary grubości około 1cm, posoliłam dość obficie i zostawiałam na około godziny, aby bakłażan puścił gorzkie soki. Po godzinie kawałki bakłażana wycisnęłam i umyłam. Następnie znowu posoliłam i odłożyłam na około 15 minut.
Po tym czasie kolejny raz umyłam kawałki bakłażana.
Zrobiłam marynatę.
Około 5 łyżek oliwy, do tego 2 zgniecione ząbki czosnku, 2 łyżki sosu sojowego i dwie szczypty oregano. Wymieszałam marynatę i wrzuciłam do niej kawałki bakłażana. Wymieszałam dokładnie, by marynata pokryła wszystkie kawałki warzywa.
Odstawiam na bok. W tym czasie zrobiłam sos.

Sos właściwie jest typowym chutneyem. Łączy w sobie słodkość owoców ,w tym wypadku śliwek, z warzywami i korzennymi przyprawami.

Cebulę pokroiłam w kostkę. Wrzuciłam do rondla i smażyłam do momentu, kiedy cebula zmięknie i zarumieni się. Posoliłam cebulę.
Pomidory nacięłam na krzyż i zalałam wrzątkiem. Następnie obrałam je i bardzo drobno posiekałam. Dodałam do cebuli i wymieszałam. Dodałam do cebuli i pomidorów około 5 łyżek śliwkowych powideł. Ponoć powidła są tylko śliwkowe, a reszta to dżemy;)
Wszystko mieszam, dodałam szczyptę soli,  pieprzu ziołowego i troszkę startego świeżego imbiru, tak dla aromatu.
Sos gotuję się. Niech chwilę pobulgocze.


Kawałki bakłażana na wszelki wypadek jeszcze trochę mieszałam w marynacie, zanim wyłożyłam je na blaszkę.
Bakłażany włożyłam do nagrzanego do 175 stopni piekarnika i piekłam z obu stron po około 10 minut.



 No i piosenka na dobry dzień i wieczór :)




listopada 01, 2011

listopada 01, 2011

Word Vegan Day! Seitan w sosie cytrynowym

Word Vegan Day! Seitan w sosie cytrynowym







     Dziś w Polsce obchodzimy święto zmarłych tudzież wszystkich świętych. Grobing trwa. O specyfice tego święta w Polsce i o jego absurdach nie będę pisać. Nie chcę się wdawać w żadne społeczno-polityczne dywagacje. W jaki sposób kto spędza ten dzień to jego sprawa. Można dbać o pamięć zmarłych ukochanych cały rok a i można tylko 3 dni w roku... Nevermajnd!

    Ja 1 listopada świętuję inaczej. Otóż dziś obchodzimy Światowy Dzień Wegan!
Powinnam obecnie robolić projekty na zajęcia, ale postanowiłam świętować obiadowo i zrobić coś naprawdę wykwintnego.
 Pisząc to, w kuchni już bulgocze seitan, na którego przepis podałam TU.
Dlatego nie będę się już rozpisywać, tylko  od razu przedstawię przepis, potem wkleję zdjęcia i wracam do roboty. Ah i jeszcze to słońce za oknem! w sam raz na jesienny piknik, a tu  taka lipa, że w domu albo na cmentarzu...

Potrzebowałam:

ugotowanego seitana (około 400g kawałek)
1, 5 cytryny (z połówki wycisnęłam sok)
3 ząbki czosnku
kubek wywaru warzywnego
2 łyżki wina najlepiej białego wytrawnego
sól, pieprz ziołowy i cząber
mąka
oliwa


Ugotowałam seitana. Pokroiłam go na kostkę. Najlepiej jakby był pokrojony na plastry kotletów. Niestety coś mi się dzisiejszy seitan rozwalał, ale to nic.
Rozgrzałam patelnie z łyżką oliwy. Kawałki seitana obtaczam w mące, otrząsam z jej nadmiaru i szybko wrzucam na patelnie. Smarzę z wszystkich stron tak by kawałki sejtana były rumiane. Odkładam sejtana na bok.

Do rondla wlewam łyżkę oliwy. Obieram czosnek i kroje go na kawałki. Cytrynę bardzo dokładnie myję, a następnie kroję na plastry. Czosnek i cytrynę wkładam do rondla i przykrywam. Cytryna z czosnkiem powinna dusić się na małym ogniu dopóki nie zmięknie i wyleje z siebie soki.
Następnie wyławiamy cytrynę i odstawiamy na bok. Wlewamy wywar warzywny, 2 łyżki stołowe wina i sok z połowy cytryny około 2-3 łyżki. Przykrywamy wszystko sos powinien się zagotować. Kiedy zaczyna bulgoczeć odkrywamy i zmniejszamy ogień, teraz nadmiar wody powinien wyparować, a sos powinien zgęstnieć. Pomagamy mu łyżką przesianej przez sitko mąki. Wszystko dokładnie mieszamy. Sos doprawiamy pieprzem ziołowym i szczyptą cząbru. Sól nie jest konieczna.
Dorzucamy do sos i kawałki seitana i wszystko mieszamy. Niech chwile wszystko się pogotuję, a seitan podgrzeje w sosie.
Cytryna która odłożyłam na bok przyda się do ozdoby. Wrzucam ją z powrotem do sosu lub/i przyozdabiam danie na talerzu.

Podałam seitana z kaszą kuskus, polecam oczywiście wszelkie kasze jak i pure z ziemniaków. Posypałam pestkami z dyni, a kasze przyozdobiłam plastrem cytryny.
Pewnie seitan pokrojony na kotlety by wyglądał jeszcze bardziej efektywnie.
Sos jest pyszny lekko kwaśnawy i bardzo aromatyczny. 





No to wszystkiego najlepszego dla wszystkich wegan i weganek. Zdrowia, witamin, dobrych wyników krwi, cukierków i żeby jogurty sojowe staniały i śmietana też i słońca i żeby nie było zimy!

I Dwie piosenki żeby było wesoło: